Wizyty z niespodzianką

Okres świąteczny to czas odwiedzin i spotkań, przynajmniej wtedy, gdy nie ma pandemii. Przebieg wizyt składanych rodzinie, znajomym, przyjaciołom jest raczej przewidywalny. Inaczej bywa, gdy udajemy się w gości, będąc na misjach. Oj, wtedy o zaskoczenie i zdziwienie bardzo łatwo.

Dzień 26 czerwca, rocznica odzyskania niepodległości przez Madagaskar. Flagi państwowe powiewają na większości domów, nawet tych najuboższych, zbudowanych z plecionych mat i desek. Malgasze mają dzień wolny i świętują, więc lekcje w szkołach odwołano. Mimo to, ja nadal pracuję, choć tym razem w misyjnej kuchni. Trwają przygotowania do wizyty u pewnej zamożnej Malgaszki. Nie wypada iść z pustymi rękami, więc całe popołudnie smażę naleśniki, które wraz z warzywnym nadzieniem zabierzemy, jadąc w gości.

Gdy wyruszamy razem z misjonarzem, jest już ciemno. Co zaskakujące, również w malgaskim domu panuje mrok. Jedynie w niewielkim pokoju płonie kilka świec umieszczonych na rzeźbionych świecznikach – baobabach. W fotelach pod ścianami siedzą elegancko ubrani goście. Wszyscy, poza nami to Malgasze. W ciemnościach nie widzimy na wzajem dobrze swoich twarzy, ale atmosfera jest bardzo miła i przyjazna. Na środku pokoju, w zasięgu rąk stoi mały stolik z przekąskami i szklany dzbanek z zielonym napojem. Jego kolor do złudzenia przypomina polski płyn „Ludwik”. Nie sprawdzam jak smakuje. 

Pani domu pokazuje dyplom i państwowe odznaczenie, które niedawno otrzymała od prezydenta. Potem zaprasza po kilka osób do pokoju obok, jeszcze mniejszego niż ten, w którym siedzimy. Według zapewnień gospodyni jest w nim stół z różnymi potrawami,  także naszymi naleśnikami. Niestety w tych ciemnościach nie widzę, co nakładam na talerz. Nie wiem co jem, ale wszystko smakuje wyśmienicie. W trakcie kolacji toczy się leniwa rozmowa, głównie na temat polityki i dahalo (czyt. dahalu, zbrojne bandy). Goście pytają również o mnie i o to, co właściwie robię na misji. Spotkanie jest długie i senne, czemu sprzyja późna pora i mrok. Nagle żarówka pod sufitem zapala się. Tak, tu jest prąd i właśnie wznowiono jego dostawę. A już myślałam, że wszyscy zamożni Malgasze biesiadują wyłącznie w blasku świec! Żegnamy się z gośćmi w atmosferze ogólnej radości i zadowolenia, bo nareszcie widzimy z kim spędziliśmy ten świąteczny, niepodległościowy wieczór. Kiedy odjeżdżamy, jest prawie 22:00. A jednak mijamy zakręt prowadzący na misję i jedziemy na plażę. Po co? Aby jeszcze przed snem zobaczyć ocean. Jest piękny także nocą!

Kilka dni później w planie są odwiedziny innej misji. Oficjalna, krajowa droga prowadząca do jej okolic, biegnie przez busz, potężną rzekę bez mostu i ponownie przez busz. W porze deszczowej nurt jest bardzo rwący, a poziom wody sięga kilku metrów. Obecnie, czyli w porze suchej, kilkusetmetrowej szerokości koryto rzeczne jest mocno wyschnięte. Można bez trudu przejechać po jego dnie. Mam to już za sobą, więc tym razem postanawiam, że dostanę się na drugi brzeg na własnych nogach. Gdy dojeżdżamy do rzeki, przedstawiam misjonarzowi mój plan. Wysiadam z auta i już po chwili, z kamerą w ręce idę piaszczystym dnem. W najgłębszych miejscach woda sięga nieco powyżej kolan. Na środku rzeki mijam starszego Malgasza z plecakiem. Z uśmiechem wymieniamy słowa powitania, zupełnie jakbyśmy spotkali się na ulicy. Kiedy zbliżam się do przeciwległego brzegu, kilkoro malgaskich dzieci wybiega mi naprzeciw. Znam je, bo rok temu uczestniczyły w moich zajęciach na misji, do której właśnie zmierzamy. Mam dla nich zdjęcia z tamtego pobytu. Wszystkie przekazuję malgaskiej kobiecie i ruszamy autem w dalszą drogę. 

Gdy docieramy na misję, w altanie czeka na nas obiad. Na stole jest m. in. rosół z imbirem i ryż. Jest również ravitoto (czyt. ravitutu), czyli tradycyjna malgaska potrawa, której jeszcze nie próbowałam. To drobno pokrojone, gotowane liście manioku i wołowy tłuszcz.  W wersji „na bogato” zawiera także mięso, orzeszki ziemne i sok kokosowy. Jest spożywana z ryżem, jak wszystko na Madagaskarze. 

– Malgasze mówią, że ravitoto jest dobre na spanie. Gdy pierwszy raz to jadłem, zaczęło mi się kręcić w głowie i musiałem się położyć – wspomina misjonarz.

Słucham jego opowieści z niedowierzaniem, ale i pewnym niepokojem. Mimo to, odważnie zaczynam jeść słynne ravitoto. Już po pierwszych łyżkach zielonkawej papki czuję, że tracę kontakt z rzeczywistością i jestem bliska omdlenia. Resztkami sił wstaję od stołu, by zaraz potem upaść na fotel stojący obok. 

– Więc to o takie spanie chodziło?! – moja ostatnia myśl zanim zrobiło się ciemno…

Iwona