Flosia

W czasie mojej pracy na misjach poznałam bardzo wiele dzieci. Często mnie zadziwiały swoją samodzielnością. Być może trudne warunki, w których żyły, zmuszały do zaradności od najmłodszych lat. Równocześnie były wśród nich dzieci bardzo utalentowane. Jedno z nich szczególnie zapamiętałam. To dziewczynka, którą spotkałam kilka lat temu, gdy miała zaledwie cztery lata. A było to tak.

Razem z grupą polskich gości odwiedzam jedną z misyjnych szkół. Dla uczniów kupiłam artykuły papiernicze i uszyłam zabawki: lalki i koniki. Przywiozłam również specjalny prezent wykonany przez polskie dzieci. To album o Polsce, dość nietypowy, bo w formie girlandy. Dziś jest sobota, więc lekcji nie ma, ale uczniowie, ich opiekunowie i nauczyciele przyszli, żeby spotkać się z nami. Na małej scenie, w przygotowanym dla nas układzie tanecznym występują malgaskie dzieci. Jednak mój wzrok przyciąga zupełnie inny występ, improwizowany i spontaniczny. Wśród ławek z rodzicami tańczy z wdziękiem mała dziewczynka w różowej sukience. Jest bardzo szczupła, może z powodu niedożywienia, ale promienieje radością.

– Niezwykłe dziecko – myślę, uśmiechając się do dziewczynki.

W odpowiedzi mała osóbka pokazuje mi język. Gdy spotkam ją po raz kolejny, czyli za kilka miesięcy, dowiem się, że ma na imię Flosia.

Czas płynie i znów jestem w tej samej szkole, ale już bez polskiej grupy. Na zakończenie mojej pracy misyjnej postanawiam podarować dzieciom wspólny obiad. Od rana malgaska kucharka gotuje ryż, warzywa, fasolę i mięso. Potem w kuchni układa wszystko w dużych, metalowych miskach. Wokół brzegu każdej z nich umieszcza wianuszek łyżek. Tak przygotowane jedzenie wynosimy przed dom, gdzie przy stołach czeka ponad setka dzieci. Rozlega się radosne mazotoa homana, czyli „smacznego” i dzieci natychmiast zabierają się do jedzenia ze wspólnych misek. Roznoszę wodę ryżową, a na deser wszystkim rozdaję lizaki. Jakiś czas potem podchodzi do mnie mała dziewczynka, która upiera się, że nie dostała słodyczy. Jestem pewna, że dałam każdemu, więc proszę misjonarza, żeby wyjaśnił sprawę. On zwraca się do dziewczynki o imieniu Flosia, która wciąż twierdzi, że nie otrzymała lizaka. W tym momencie przypominam sobie małą osóbkę, która kilka miesięcy temu tańczyła wśród ławek. To właśnie ona. Po chwili wokół nas gromadzą się dzieci. Energicznie gestykulują i coś tłumaczą. Wreszcie ktoś wyciąga zwiniętą bluzę spod ręki Flosi. Z bluzy wypada lizak.

– Sprytna, mała oszustka – myślę z dezaprobatą.

Rok później ponownie mam w szkole lekcje plastyki i rękodzieła. Flosia ma już pięć lat i jest uczennicą. Po zajęciach, które prowadzę razem z córką, pozostaje na podłodze dużo skrawków, nitek i innych śmieci. Wtedy dziewczynka chwyta miotłę, która jest większa od niej i razem z innymi zamiata klasę. Na lekcjach jest około trzydzieścioro dzieci i każde z nich ma swobodny dostęp do tkanin, papieru itp. O wiele trudniej jest podczas zajęć w dni wolne od nauki, na szkolnym placu, gdy przychodzi co najmniej 50 osób. Wtedy dzieci muszą przemieszczać się między stołami i wymieniać potrzebnymi materiałami lub narzędziami. Jak w tych warunkach radzi sobie mała Flosia? Po prostu siada na stole, bo z ławki do niego nie sięga, zakłada nóżkę na nóżkę i z uśmiechem zabiera się do pracy. Wygląda wtedy dokładnie tak, jak na zdjęciu, które zrobiła moja córka. Flosia ma zawsze pod ręką wszystko co potrzebne i dobrze pilnuje, by dzieci nie podbierały jej bibułek, włóczek, nożyczek, kleju itd. Podczas gdy inni chodzą i czegoś szukają, ona przez cały czas siedzi w jednym miejscu i niczego jej nie brakuje. Z podziwem obserwuję, jak zręczne palce dziewczynki tworzą  kwiaty z bibuły, jak posługują się igłą i nie tylko. To jedno z nielicznych dzieci, które nigdy nie prosi mnie o pomoc. Choć ma dopiero pięć lat, potrafi samodzielnie wykonać wszystko, bo błyskawicznie przyswaja nowe umiejętności. Poza tym dziewczynka jest bardzo muzykalna, co widać, gdy wspólnie tańczymy. W czasie lekcji polskiego krakowiaka, w pierwszym rzędzie cwałuje Flosia w klapeczkach.

Jak zwykle gdy nadchodzi czas kermesy (festyn), goście bawią się na terenie misji. Po zmroku, przy dźwiękach malgaskich piosenek, tańczymy wraz z dziećmi. Jest i Flosia, którą w tańcu biorę na ręce. Ona, leciutka i delikatna jak piórko, znów promienieje radością. Ta mała osóbka ma silny charakter i nieprzeciętne zdolności.

– Flosia, co z ciebie wyrośnie? – zastanawiam się, tańcząc z dziewczynką w ramionach. 

Iwona