Dzieci

Pamiętacie swoje zabawy z dzieciństwa? Czym się bawiliście? Czy mieliście dużo zabawek?

Pracując na misjach, zawsze z zainteresowaniem obserwowałam dziecięce zabawy. Szybko się przekonałam, że malgaskie dzieci bawią się tak samo jak polskie, choć jest jedna różnica. Tamtejszym dzieciom, z powodu powszechnego ubóstwa, bardzo rzadko ktoś kupuje zabawki. Dlatego mali Malgasze i małe Malgaszki wykonują je własnoręcznie. Przykłady? Oto one.

Siedząc na werandzie ośrodka prowadzonego przez malgaskie siostry zakonne, przygotowuję materiały na zajęcia w szkole. Niespodziewanie zjawiają się młodzi goście. To chłopcy mieszkający w okolicy. Każdy z nich ciągnie za sobą niezwykłe auto. To pojazdy wykonane ze starych puszek, fantazyjnie pociętych i wygiętych. Mają kółka z plastikowych zakrętek i „pilota” w postaci bambusowego patyka. Podobne spotykam kiedyś na ulicy, zaparkowane przed progiem drzwi do sklepiku, gdzie czekają na swoich małych właścicieli. Przystaję i patrzę z zachwytem na trzy wspaniałe ciężarówki zrobione ze starej blachy. Z pewnością nie umiałabym wykonać czegoś podobnego.

Idąc ulicą, mijam dwie malgaskie kobiety. Są zajęte rozmową, w czasie której jedna z nich zaplata warkoczyki na głowie koleżanki. Trochę dalej bawią się dzieci. Te starsze wożą w wózku młodsze rodzeństwo. Ale to nie jest zwykły wózek. Powstał z plastikowego pojemnika po oleju, w którym odcięto jeden bok i doczepiono sznurek. Nie posiada kół. Są zbędne, ponieważ wózek z łatwością przesuwa się po piaszczystym podwórku. Radości jest mnóstwo.

Moja kolorowa chusta animacyjna zawsze budzi dziecięcy zachwyt i entuzjazm. A jednak dziś słychać płacz. Tuż obok trójka dzieci kłóci się o starą, dziurawą oponę. Dla mnie to tylko niepotrzebny śmieć. Dla nich to bezcenne znalezisko, które można wykorzystać w zabawie. Wystarczy poszukać patyk, odpowiednio go wygiąć, by biec i toczyć przed sobą oponę. Tylko dzieci to potrafią.

Odpoczywam po zajęciach. Siedzę na drzewie, na pustkowiu porośniętym wysokimi trawami. Trudno mnie zauważyć w gęstwinie liści, ale jednak komuś się udało. Pod drzewem stoi grupka malgaskich chłopców. Każdy z nich trzyma w rękach procę i śmiejąc się, spogląda w moją stronę. Domyślam się, że biała kobieta na drzewie to niecodzienny widok i powód do śmiechu. Schodzę więc na dół, przedstawiam się i witam z każdym. Oglądam drewniane proce. Chłopcy chcą mnie nauczyć, jak z nich strzelać. Podają mi jedną. Naciągam gumę i bezmyślnie celuję w siebie, czym ponownie powoduję śmiech chłopców. Chyba nie umiem bawić się jak chłopak.

W upalny poranek jak zwykle maszeruję do szkoły. Znów będę bawić się z dziećmi na zajęciach. Po drodze spotykam kilkoro z nich, dobrze mi znanych. Na głowach niosą duże, zapewne ciężkie, kosze pełne warzyw. Machają mi na powitanie, ale podążają w stronę przeciwną niż ja. Wyjaśniają, że dziś muszą pracować na targu.

– Zabawa to przywilej nie wszystkich dzieci – myślę ze smutkiem.

Iwona