Tegoroczny wrzesień spędziłam jako wolontariuszka na Białorusi. Wraz z grupą 5 osób pomagaliśmy w Domu Miłosierdzia, czyli ośrodku dla starszych ludzi. Mieszkają tam osoby, które z powodu swojej niepełnosprawności, choroby, ciężkiej sytuacji nie mogą żyć w swoich domach. Trafiając do Domu Miłosierdzia mają zapewnioną stałą opiekę oraz godne warunki życia.

Do naszych obowiązków należało głównie oporządzanie budynku, czyli mycie okien, podłóg, ścian, sufitów. Poza tym pomagaliśmy w kuchni przy obieraniu warzyw, zmywaliśmy naczynia i staraliśmy się jak najbardziej odciążyć panie kucharki, które po pracy szły kopać kartofle i pracować w oborze. Mogliśmy także karmić niepełnosprawnych seniorów, co było dla mnie osobiście dużą lekcją pokory i miłości. Z Polski przywieźliśmy gry, karty, farby, mając nadzieję, że będziemy za pomocą tych rzeczy zapełniać staruszkom czas. Jednak bardzo szybko okazało się, że dla mieszkańców Domu Miłosierdzia najważniejsza była nasza obecność. Nie musieliśmy nic robić a i tak nas kochali. Mimo barier językowych słuchaliśmy opowiadań z życia wziętych. Nie rozumiejąc wszystkiego próbowaliśmy wczuć się w ich historie i z każdym dniem coraz bardziej się integrować. Codziennie mieszkańcy witali nas szczerymi uśmiechami oraz żwawym „Dobre utra”.

Od początku Białorusini okazywali nam swoją niesamowitą gościnność oraz wielkie serca. Codziennie uczęszczaliśmy na jedyną Mszę Świętą do sanktuarium Królowej Polesia, która odprawiana była w języku polskim. Bardzo urzekła mnie żywa wiara oraz przywiązanie babuszek do kościoła, który był dla nich drugim domem. Troszczyły się z pozoru o takie małe rzeczy jak świeże kwiaty na ołtarzu, zdmuchiwanie świec, otwieranie okien, zbieranie kolekty. Nas traktowały jak członków rodziny. Mimo, że same żyły skromnie obdarowywały nas tym co miały. Jabłka, maliny, pomidory, powidła, śledzie, orzechy, ogórki to dary, które otrzymaliśmy od tych przekochanych pań.
Białorusini żyją bardzo skromnie w drewnianych chatach, które mają niezwykle bajkowy klimat. Zostaliśmy raz zaproszeni na kolację do pewnej rodziny. Pani domu przygotowała draniki, czyli placki ziemniaczane, które są bardzo popularne na Białorusi, do tego usmażyła mięsko. Wszyscy zasiedliśmy przy małym stoliczku, maczaliśmy placki w tłuszczu i zajadaliśmy się. Pani pojechała godzinę później do pracy bo chciała z nami posiedzieć. Najbardziej urzekła mnie prostota tego spotkania, miłość oraz radość jaka z tego płynęła. Było bardzo swojsko, domowo.

Ja na Białorusi zrozumiałam czym jest bezinteresowna miłość. Ludzie kochali nas za to, że byliśmy. Nie musieliśmy nic robić, a na każdym kroku byliśmy obdarowywani. W dzisiejszym świecie często trzeba zasłużyć sobie na akceptację, uznanie, miłość. Nie ma nic za darmo. Bóg kocha nas pomimo wszystko. Nie czeka aż zdobędziemy tytuł magistra lub będziemy mieli sportowe auto. Bóg kocha nas takimi jakimi jesteśmy. Na Białorusi doświadczyłam miłości, która ukryta jest w tych prostych gestach, małych rzeczach. Uśmiech, dobre słowo, dzielenie się tym co mam. To niesamowite doświadczenie bardzo głęboko zapadło mi w pamięć i mam nadzieję, że będzie owocowało w moim dalszym życiu. Wolontariat to czas kiedy chcemy bezinteresownie pomagać, dawać siebie. Jednak to, co ja dałam jest niewspółmierne do tego co otrzymałam.

Sara Giza