Moja przygoda misyjna
Na trzymiesięczną misję do Paragwaju wybrałam się 22. września 2016 roku. To był fascynujący czas, który poświęciłam na pomoc potrzebującym, zdobywanie nowych doświadczeń, ale także czas, który bardzo mnie ukształtował. Ale może po kolei.
Zawsze marzyłam o wyjeździe na misje. Nie jestem w stanie wytłumaczyć dlaczego. Fascynowałam się innymi kulturami, była we mnie taka chęć niesienia pomocy ludziom, którzy nie mają w życiu tego, co ja mam. Od zawsze ciągnęło mnie szczególnie do Afryki, ale pozostawało to w sferze marzeń, takich raczej nie do spełnienia. Pewnego dnia postanowiłam jednak zainteresować się bliżej tematem misji i sprawdzić, jak to działa i czy faktycznie tak trudno spełnić moje marzenie. Krok po kroku moje poszukiwania zaprowadziły mnie do Werbistowskiego Wolontariatu Misyjnego „Apollos”.
Przygotowania do wyjazdu na misje trwały rok. Średnio raz w miesiącu spotykaliśmy się w jednej z placówek Ojców Werbistów w Polsce. Podczas tych spotkań przygotowywaliśmy się merytorycznie oraz duchowo na to, co może nas spotkać w kraju misyjnym, do którego zostaniemy posłani. Osoby, które wróciły już ze swoich wyjazdów opowiadały nam, jak to wszystko wygląda w praktyce, z jakimi trudnościami musieli się zmierzyć i jakie radości im towarzyszyły. Były również warsztaty dziennikarskie oraz podstawy medycyny tropikalnej, a także wiele innych przydatnych warsztatów i spotkań.
Pod koniec okresu przygotowań przyszedł czas określenia, do jakiego kraju misyjnego chcielibyśmy pojechać. Oczywiście miejsce wyjazdu zależy od ilości czasu, jaki możemy przeznaczyć na wolontariat – w momencie, gdy jest to krótki czas, sugerowane są bliższe destynacje (zatem – nie musisz poświęcać od razu dużego okresu z życia, możesz pomóc zawsze; po prostu gdzieś bliżej ). Bez zawahania powiedziałam, że Afryka. Jednak w danym momencie istniała duża potrzeba osoby z wykształceniem muzycznym do poprowadzenia zajęć dla młodzieży w dwóch miejscach ma Świecie – w Kazachstanie i w Paragwaju. Ponieważ wcześniej uczyłam się języka hiszpańskiego, wybór padł na Paragwaj. Jak się okazało – to był baaardzo dobry wybór.
W Paragwaju pomagałam tym, co potrafię. Bardzo często jednak sytuacja wymagała ode mnie wstąpienia w rolę, do której nie miałam przygotowania. Trzeba było reagować na zaistniałe potrzeby i próbować im sprostać. Przykładem może być fakt, że owszem – skończyłam pierwszy stopień szkoły muzycznej w klasie fortepianu i owszem – chodziłam na lekcje śpiewu, ale nigdy nie występowałam w roli nauczyciela żadnej z tych dziedzin. W Paragwaju natomiast prowadziłam cały zespół wokalno-instrumentalny, chór dziecięcy, uczyłam emisji głosu, gry na pianinie, a nawet opanowałam podstawowe zagadnienia dotyczące nagłośnienia. Podczas wolontariatu misyjnego ważne jest to, by wykorzystywać swoją wiedzę, ale jednocześnie być bardzo otwartym na nowe wiadomości i poszerzanie horyzontów. Trzeba działać. Jednocześnie jednak być też gotowym na nagłe zmiany precyzyjnie stworzonych planów – spadnie deszcz, droga staje się nieprzejezdna i trzeba odwołać przygotowywany tygodniami koncert; zamiast prowadzić próbę, trzeba ratować kuchnię przed zalaniem podczas ulewy itp. itd.
Co dałam młodzieży w Paragwaju, to na pewno część mojej wiedzy na temat gry na pianinie, śpiewu, tańca, języka angielskiego; opowiedziałam im też o Polsce i Polakach; podczas rozmów i codziennych czynności mogłam im opowiedzieć o mojej relacji z Bogiem i zaświadczyć, że życie z Nim jest pełne radości…i generalnie jest pełniejsze.
Co otrzymałam od Paragwaju i Paragwajczyków? Z pewnością dużo pokoju. Nauczyłam się żyć bez niepotrzebnego pędu i stresu, i teraz naprawdę ułatwia mi to życie w dużym mieście. Nauczyłam się jeszcze bardziej zauważać i doceniać piękno otaczającego nas świata, i wielość malutkich, codziennych momentów radości. Przekonałam się, że coś wiem i potrafię; że poradzę sobie w życiu. Zauważyłam, że to, co umiem w tym momencie, to jest naprawdę dużo, a nie właściwie nic, jak twierdziłam wcześniej. Nauczyłam się „oddychać Bogiem” – zauważać Go wszędzie i w każdym.
Zdecydowanie chciałabym jeszcze kiedyś wrócić do Paragwaju i zobaczyć te wszystkie uśmiechnięte, przyjazne twarze i te piękne, choć surowe i monotonne, krajobrazy.
Myśl o Afryce nadal kręci się gdzieś z tyłu mojej głowy, ale wiem, że Bóg ma dla nas najlepsze plany, i że dobrze wiedział, co robi stawiając mnie przed wyborem Kazachstanu i Paragwaju. Absolutnie nie żałuję, a wręcz jestem niesamowicie wdzięczna za ten czas i tę możliwość.
Ten krótki tekst chciałabym zakończyć małą zachętą: jeśli się zastanawiasz nad wyjazdem na misje, jeśli taka myśl wraca do Ciebie co jakiś czas – spróbuj, daj szansę. Dowiedz się gdzie w Twojej okolicy odbywają się spotkania wolontariatu misyjnego. Może okaże się na tych spotkaniach, że to jednak nie jest Twoje miejsce – wtedy te myśli też się wyciszą. Ale może się okazać, że właśnie wszystko, co do tej pory robiłeś/aś i czym się zajmujesz może się przydać w jakiejś części Świata. Takie doświadczenie może nie tylko przynieść pomoc potrzebującym, ale także wzbogacić Ciebie. Spróbuj. Warto.
Marysia Sułecka