Kończy się rok szkolny, niestety nie dla wszystkich dzieci. W różnych zakątkach świata edukacja to wciąż dobro luksusowe. Koszt nauki dziecka, nawet tej podstawowej, przekracza możliwości finansowe bardzo wielu rodzin. Ktoś pewnie zapyta „Co ja mogę na to poradzić?”. Możesz, a okazją ku temu jest misyjna adopcja. Polega na tym, że osoba mieszkająca w Polsce opłaca kształcenie dziecka, które uczęszcza do szkoły misyjnej np. w Azji lub Afryce. Czasem wystarczy kilkadziesiąt euro, by sfinansować roczną naukę, a jednak dla większości tamtejszych rodzin to kwota nieosiągalna. Co czeka dzieci, które nigdy nie pójdą do szkoły? Praca od najmłodszych lat i ta sama bieda w życiu dorosłym.
Wiele lat temu dowiedziałam się o misyjnej adopcji. Pomyślałam, że powinnam pomóc, skoro ktoś tego potrzebuje. Wkrótce opłaciłam naukę chłopca mieszkającego w Bangladeszu, którego duchowo przyjęłam do mojej rodziny. Gdy ukończył szkołę, pojawiło się kolejne adoptowane dziecko, tym razem w Indiach. Nieco później rozpoczęłam pomoc w edukacji dziewczynki na Madagaskarze. Dobrze pamiętam chwilę, gdy misjonarz przysłał jej zdjęcie. Miała sześć lat, a na imię Edmondine. Bóg chciał, że niedługo potem trafiłam jako wolontariusz do misji, która prowadziła jej szkołę. Któregoś dnia przedstawiono mi mamę Edmondine. Przyszła wraz z córką, by podziękować za pomoc. Kobieta z wdzięczności podarowała mi koszyk i zdjęcie swojej rodziny.
W następnym roku powróciłam, by kontynuować mój wolontariat. Rankiem, pierwszego dnia pobytu szłam ulicą, zmierzając na misję. Niespodziewanie, z daleka usłyszałam swoje imię. Rozglądając się z niedowierzaniem, że chodzi o mnie, zobaczyłam roześmianą kobietę stojącą za płotem, która obiema rękami machała do mnie. Dopiero po dłuższej chwili poznałam, że to mama Edmondine. Na szczęście ona mnie lepiej zapamiętała. Gdy odpowiedziałam na jej powitanie, natychmiast otworzyła furtkę ogrodzenia. Zaprosiła mnie do swego domu, w którym przywitała mnie Edmondine i jej babcia. To była zaskakująca wizyta. Trzy Malgaszki pełne emocji wypytywały o moją podróż, zdrowie itd., podczas gdy ja próbowałam się dowiedzieć, co przez ostatni rok wydarzyło się u nich. Radość, ciekawość, wzruszenie… Czułam się jak w odwiedzinach u dawno niewidzianej rodziny.
Pewnego dnia Edmondine przyszła na moje zajęcia, trzymając w ręku małą paczuszkę. Podała mi ją, uśmiechając się tajemniczo. Zaraz potem usiadła przy stole obok innych dzieci i zabrała się do rysowania. Zapytałam, czy to coś jest dla mnie. Dziecko potwierdziło. Zaintrygowana zdjęłam papier i wyjęłam zawartość. To była serweta z ręcznie wyhaftowanymi kwiatami i napisem „Merci beaucoup maman. Edmondine” (bardzo dziękuję mamo). Zostałam malgaską mamą! Dla takich chwil warto pomagać.
Iwona